
Pierwsze zderzenie z Egiptem nie dzieje się przy piramidach. Dzieje się dużo wcześniej – w głowie. Jeszcze zanim wysiądziesz z samolotu, masz już jakiś obraz tego kraju. Zlepiony z cudzych historii, stereotypów, zdjęć z Internetu i zasłyszanych ostrzeżeń. Ja też go miałem. I dopiero na miejscu zacząłem rozumieć, jak bardzo był uproszczony.
Egipt od początku wydawał mi się „jakiś”. Jednolity. Jakby dało się go opisać jednym zdaniem, jednym doświadczeniem. Tymczasem pierwsze dni bardzo szybko to rozbiły. Każde kolejne miejsce pokazywało inny rytm, inne emocje, inne tempo. Kair był głośny i intensywny, wręcz męczący. Luksor monumentalny i ciężki od historii. Asuan spokojny, cichy, prawie intymny. To nie był jeden kraj, tylko kilka światów funkcjonujących obok siebie.
Dużo mówi się o chaosie Egiptu. I to prawda, on potrafi być chaotyczny. Ruch uliczny, dźwięki, sposób poruszania się ludzi, brak zasad, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Na początku to przytłacza. Człowiek próbuje wszystko kontrolować, rozumieć, porównywać do tego, co zna. A potem przychodzi moment, w którym puszczasz. Przestajesz się dziwić, że coś nie działa „jak powinno”. Bo zaczynasz widzieć, że to po prostu działa inaczej.
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że obok tego chaosu istnieje też cisza. Prawdziwa cisza. Nad Nilem, w mniejszych miastach, w miejscach oddalonych od głównych tras. Cisza, w której nikt niczego od ciebie nie chce. W której możesz usiąść, popatrzeć i po prostu być. Ten kontrast między głośnym miastem a spokojem rzeki był czymś, czego zupełnie się nie spodziewałem.
Jednym z najmocniejszych stereotypów, z jakimi się spotykałem przed wyjazdem, była nachalność ludzi. Że wszyscy coś sprzedają, zaczepiają, osaczają. Na miejscu okazało się, że to zależy głównie od miejsca i kontekstu. W turystycznych punktach bywa intensywnie, to fakt. Ale wystarczy zejść z głównej trasy, wejść w codzienność, żeby zobaczyć zupełnie inny obraz. Ludzi zajętych swoimi sprawami, obojętnych, spokojnych, czasem po prostu ciekawych. Bardzo często to, co dostajesz, jest odbiciem tego, co sam wysyłasz.
Egipt zaskoczył mnie też tym, jak bardzo jest „normalny”. Za obrazem biedy i egzotyki kryje się zwykłe życie. Zakupy, rozmowy, dzieci bawiące się na ulicach, starsi ludzie siedzący w cieniu. To nie jest kraj z pocztówki. To miejsce, w którym ktoś wstaje rano, idzie do pracy, wraca do domu, gotuje obiad. Ta zwyczajność była jednym z najbardziej poruszających elementów podróży.
Z czasem przestałem porównywać Egipt do czegokolwiek. Do Europy, do znanych mi zasad, do tego, jak „powinno być”. Zamiast tego zacząłem go obserwować. I im dłużej tam byłem, tym mniej stereotypów zostawało w głowie. Zostawały obrazy, zapachy, kolory, rozmowy bez wspólnego języka, momenty ciszy i zmęczenia.
Egipt nie jest łatwy. Potrafi męczyć, drażnić, wystawiać na próbę. Ale jeśli da mu się trochę czasu i nie próbuje się go zamknąć w prostych definicjach, potrafi też bardzo dużo oddać. Nie w spektakularny sposób. Raczej cicho, między jednym spojrzeniem a drugim.
Po powrocie zrozumiałem, że największym stereotypem było myślenie, że da się Egipt szybko ocenić. To kraj, który wymaga cierpliwości. I pokory. A pierwsze zderzenie z nim jest tak naprawdę zderzeniem z własnymi wyobrażeniami.









